top of page

Kulisy Gali i sobowtór reportera


Nagrodę Kapuścińskiego za reportaż literacki zgarnął w tym roku Paweł Piotr Reszka za zbiór reportaży "Diabeł i tabliczka czekolady", wydany przez Agorę. To 50 tysięcy i koniec anonimowości dla szalenie skromnego reportera "z prowincji" (Paweł pracuje w lubelskim oddziale Wyborczej).

- Słuchaj - powiedział mi - może wreszcie dadzą mi więcej czasu na pisanie reportaży?

Na spotkaniu z czytelnikami, którzy wypełnili po brzegi salę konferencyjną Londyn A na warszawskich Targach Książki Paweł mówił, że podczas dyżuru dziennikarz pracuje od 7 do 19, musi też dziennie napisać dwa do trzech materiałów,i nie zostaje mu już czasu na dłuższe przyglądanie się światu.

Reszka obliczył, że w ciągu dwunastu lat napisał ponad 2,5 tysiąca tekstów (przyznam, że zaniemówiłam).

Ubawiła mnie też opowieść o sobowtórze Reszki.

Otóż jest dwóch dziennikarzy o tym samym imieniu i nazwisku.

Mariusz Szczygieł, który prowadził spotkanie z laureatem zapytał, kiedy Paweł dodał sobie przed nazwiskiem literę P.

- Sam do mnie zadzwoniłeś - odparł Reszka - i powiedziałeś: "słuchaj, czemu ty się nazywasz Paweł Reszka, jak dziennikarz Rzepy"?

Paweł Nie-Piotr Reszka pracował wówczas w Rzeczpospolitej (gdzie był korespondentem w Moskwie), dzisiaj pisze w Tygodniku Powszechnym (prowadzi tu bloga Reszka świata).

Paweł P. Reszka: - Często mnie z nim mylono, zapraszano na Ukrainę, jeden z moich tekstów przetłumaczono na francuski i oznakowano biogramem drugiego Reszki. Poznaliśmy się na gali Grand Press w 2008 roku, i nawet szukaliśmy (bezskutecznie) jakichś wspólnych krewnych. On jest świetnym dziennikarzem i to dla mnie nie ukrywam problem. W końcu uznałem, że założę swój biogram na Wikipedii. Jakoś go wstawiliśmy z kolegą, po czym po dwóch dniach zniknął. Dostałem informację, że jestem nieencyklopedyczny. Cokolwiek to znaczy.

Wracając do Gali Nagrody. Kolejny raz wspaniałą laudację wygłosił przewodniczący Jury, szwedzki dziennikarz, Maciej Zaremba Bielawski. Najbardziej podobał mi się ten fragment:

"- W rzeczywistości niosącej nadmiar zdarzeń i słów - nagradzamy autorską powściągliwość, a więc książkę objętościowo niewielką, skromną. W czasie zdominowanym przez chaos emocji - nagradzamy skupienie. Wobec inwazji agresji - nagradzamy empatię. Przy nadmiarze komentarzy do rzeczywistości - nagradzamy umiejętność wsłuchiwania się w głosy ludzi. (...) Potwierdza się stara prawda, że nie ma lepszej szkoły dla reportera niż czytelnik w kolejce podmiejskiej, redaktor pedant i nieubłagany rozmiar kolumny".

Zaremba Bielawski zapowiedział też, że z Nagrodą Kapuścińskiego żegna się jako juror. I potem podczas rautu wszyscy pytali go, dlaczego. Ja też.

- Nie mogę czytać 96 książek naraz, skoro chcę napisać własną - stwierdził. I nie chciał zdradzić, co to będzie za książka.

- Jestem przesądny.

- Ma pan czarnego kota?

- Nie trzymam w domu zwierząt. Powiem tylko tyle, że nie będzie to projekt reporterski.

Szkoda (co do jurorowania) naprawdę ogromna. Bo Maciej Zaremba Bielawski to nie tylko wielki erudyta, ale też niezwykła osobowość. Strasznie mi go będzie brakowało.

Na Galę Michał Książek (finał z "Drogą 816") przyszedł w bojówkach i sandałach, włożonych na gołe stopy, Karolina Domagalska podziwiana za sukienkę powiedziała, że dostała ją w prezencie od rodziców, a Jenny Nordberg pojawiła się w zwiewnej, krótkiej czerwieni (jest dziennikarką telewizyjną w rozmiarze XS).

Ja też wbiłam się w kolor czerwony, czyli sukienkotunikę, jednak w rozmiarze dużo większym wrr, uszytą przez Jolę Szalę - poniżej prezentuję golfik, fota z samochodu :)

Wszyscy narzekali na podłe wino (faktycznie ocet zmieszany z wodą), lepsze byłoby chyba z Biedronki.

Teraz tak sobie myślę, że prowadzący Galę Dariusz Bugalski z Trójki faktycznie podpowiedział, kto dostanie 50 tysi, bo Pawła Reszkę wyczytał jako finalistę na samym końcu, z komentarzem: "może ostatni będą pierwszymi". Pamiętam taką wpadę, kiedy wyczytywana wśród finalistów na Gali podczas piątej edycji (w 2014 roku) Elisabeth Asbrink podziękowała za zaszczyt otrzymania nagrody, a jeszcze werdykt nie był znany.

W każdym razie już wszyscy wiedzieliśmy, że nagrodę dostanie jej książka "W Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa".

Wracając jeszcze do Targów. Przesiedziałam cały dzień na spotkaniach z reporterami (do poczytania w Wyborczej jutro), więc widziałam w sumie niewiele. Ale zachwyciło mnie stoisko Wielkiej Litery. Normalnie kosmos rodem z Gwiezdnych wojen. Wszystko: ludzie, książki, rusztowania, odbijało się w niby - lustrach.

Poza tym Mariusz Szczygieł czekał na czytelników przy stoisku swojego wydawnictwa Dowody na Istnienie w takiej oto słodkiej koszuli w mrówki (szczegół rusztowaniem reportażu) :)

A poniżej Michał Książek (wciąż bez skarpetek) w rozmowie z czytelnikami po spotkaniu na Targach.

Lecąc przez stoiska wypatrzyłam też moją wieloletnią kumpelkę po fachu - Dorotę Kowalską, która podpisywała książkę (wywiad - rzekę z sędzią Barbarą Piwnik).

Piwnik przesympatyczna i szalenie otwarta (jak na taką zawodową twardzielkę), no i Doroty dawno nie widziałam. Pracowałyśmy w jednym dziale w Newsweeku (społecznym) i Polska Times (w piątkowym magazynie reportażu).

W obu gazetach szefowała nam Mira Suchodolska.

Bardzo jestem ciekawa książki Doroty, w końcu Piwnik nazywają polskim sędzią Falcone. Wstyd powiedzieć, bo premiera była w październiku ubiegłego roku, a ja dopiero teraz się o niej dowiedziałam (tak to jest, jak się siedzi tylko we własnych śmieciach)

Jacek Hugo - Bader ze swoją "Skuchą" zapozował mi na ściance :) Ustawiła się po autograf do niego taka kolejka czytelników, że aż miło było popatrzeć (za reporterem dziewczyny z wydawnictwa Agora - po lewej Asia Cieślewska).

Podsumowując: niesamowicie się cieszę, że Nagroda Kapuścińskiego trafiła do Pawła Pe-Reszki, bo to nagroda dla reportera, który zna trud codziennego, gazetowego znoju, a jednocześnie potrafi pomimo tego odnaleźć w sobie pasję do wnikliwego opisywania świata, który jest tuż za miedzą. Ja lubię pisać o Polsce, i lubię, że Paweł też lubi :)

Na spotkaniu z czytelnikami o tym, jak znalazł Stanisława z Holeszowa, który jeździ 30 km rowerem (w jedną stronę) by oddać krew i dostać kilka tabliczek czekolady dla swoich siedmiorga dzieci, powiedział:

- Przyjechałem do wsi, a sołtys mi mówi: "Jak pan tu już jest, to dzieci sąsiada objadły całą gruszę. To chyba jest temat. I tak trafiłem na tę historię.

Piękne, prawda?

Ps. A poniżej scenka rodzajowa, czyli jak wolontariusze, pracujący przy Nagrodzie Kapuścińskiego, nadrabiali sen. Fotka z ostatniego reporterskiego spotkania na Targach - z Jenny Nordberg.

100 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page