top of page

Z Archiwum X, odcinek 1: Człowiek tysiąca śmierci.


Policjanci z gdańskiego Archiwum X, Paweł i Jacek, z którymi współpracuję przy książce o tym policyjnym wydziale do spraw beznadziejnych (tak ich nazywam) zabrali mnie niedawno w miejsca, gdzie przed 11. i 14. laty zginęło dwóch chłopców: Sebastian i Marcin.

Pola ciągnęły się po horyzont. Zieleń przetykana makami falowała w upale, a my łaziliśmy po chwastach i pszenicy, żeby stanąć obok niedużych krzyży.

Wbite w ziemię. Niewidzialne z drogi. Żaden kierowca nie zdąży zdjąć nogi z gazu i pomyśleć przez chwilę, że gdzieś, kiedyś, ktoś tutaj stracił życie.

To krzyże zamordowanych dzieci. Stoją w ciszy i osamotnieniu, jeden biały, drugi - czarny. Przypominają rodzicom o stracie. Kładą im się na plecach by je nieśli, póki życie nie zatoczy koła aż do śmierci.

Marcina zabójca dźgał nożem kilkanaście razy. Krzyż stoi jakieś sto metrów od miejsca śmierci chłopca.

2 września 2002 roku dyżurny policjant na komisariacie w Malborku odebrał telefon, że między Starą Wisłą a Lisewem Malborskim, w polu, leży chłopiec, który nie daje oznak życia. Była godzina 17.22.

Chłopiec miał 11 lat i na imię Marcin. Wracał od babci ze Starej Wisły do domu, do Lisewa. Niebieskie spodenki, koszulka koloru czerwonego i rower: bordowy z białymi błotnikami. Rower leżał przy wjeździe na pole. Babcia Marcina, Stefania, powiedziała wtedy policyjnym, że wnuczek pożegnał się jak zwykle: - Babciu, jadę do domu.

Nie dojechał. Na ciele dziecka było dwanaście ran kłutych.

Bardzo szybko znaleziono podejrzanego. Wielkim staraniem malborskiej prokuratorki (nazwisko na razie jeszcze z litości przemilczę) został nim lekko upośledzony mieszkaniec Starej Wisły, Tomasz Kułaczewski. Drobny, zgarbiony, o dziecięcych dłoniach. 24 lata, renta specjalna, intelekt poniżej normy.

- Lubię łowić ryby, ale nie jeść - opowiadał policjantom. - Strugać modele samolotów, latawce, rzeźby robić, szkicować. Lubię filmy karate.

Na miejscu zbrodni, w pobliskim rowie melioracyjnym leżał nóż, ale nie było na nim odcisków palców potencjalnego zabójcy. Badania biologiczne i DNA wykluczyły też obecność krwi chłopca na ubraniu podejrzanego. Nie szkodzi. Pobrano z noża tak zwany ślad osmologiczny (zapach) i zdano się na psi węch. Jakimś cudem (na razie nie mogę zdradzić, jakim) zapachy - ten z rękojeści noża i ten Kułaczewskiego okazały się zgodne. Poza tym żadnych, powtarzam, żadnych dowodów.

Akt oskarżenia klepnął IV Wydział Karny gdańskiego Sądu Okręgowego (a Apelacyjny podtrzymał) nie przeglądając chyba nawet nagrań z policyjnego eksperymentu, podczas którego skołowany i wystraszony Kułaczewski idzie w zupełnie inne miejsce niż to, gdzie miałby zabić dziecko. Z offu słychać głos: "Tomek, no co ty!". Stopklatka. Tomek stoi już we właściwym miejscu. Gdyby sąd obejrzał ten film, mówią policjanci z Archiwum X. Gdyby obejrzał...

Ale nie. Dał chłopakowi piętnaście lat.

Błyskawiczny sukces odtrąbiony. Mijają trzy lata. Jest koniec września 2005 roku. Niedaleko Łęgowa (za Pruszczem Gdańskim) w pobliżu maleńkiej rzeczki Kłodawki, w podobny sposób, czyli zadźgany nożem, ginie kolejny chłopiec - Sebastian. Ciało znajduje jego 17 - letni wówczas brat w małym bunkrze na środku pola.

Kiedy pojechałam z policjantami do tej rodziny, z bratem Sebastiana dłużej milczeliśmy niż rozmawialiśmy.

W tym "bunkrze" w środku pola Piotr Trojak zasztyletował jedenastoletniego Sebastiana. Na tabliczce jest błąd. Chłopiec zginął 30. a nie 3. września.

Wracając. Policja organizuje błyskawiczną obławę (spisali się na medal, opiszę to ze szczegółami) i na dworcu w Tczewie zatrzymuje Piotra Trojaka, rocznik '77. Złotnika z wykształcenia. Mężczyzna ma w plecaku dwa noże. Jeden wojskowy, z ostrzem około 20 cm, drugi kuchenny - ostrze około 7 cm. Poza tym owinięte w koszulkę lusterko, grzebień, nożyczki, papier toaletowy, skarpetki, sznurek, oliwkę, butelkę wody mineralnej. Miał zabójstwo w planie. Musiał jakoś doprowadzić się potem do porządku.

Trojak trafia na przesłuchanie. Dostaje herbatę, kolację i drożdżówki. Adam Kordecki, policjant z Pruszcza Gdańskiego, po około trzech godzinach rozmowy ni stąd ni zowąd pyta: - To jest twoje pierwsze zabójstwo?

Wspomina tak: - Trojak zaczął opisywać zdarzenie sprzed kilku lat, z okolic Lisewa Malborskiego. Na początku wydawało nam się to niewiarygodne, bo w systemach policyjnych widniała informacja, że zdarzenie miało miejsce, jednak sprawcę ujęto. Wyczułem u niego nutę satysfakcji, że przez tak długi czas udało mu się nie być złapanym.

Sprawa toczy się przez chwilę dwutorowo.

Mówi Paweł z Archiwum X: - Jest zabójstwo spod Pruszcza, on się przyznaje, jadą z nim od razu do Lisewa (i dobrze, bo robią to na gorąco, a to są czynności niepowtarzalne: on jest najbardziej wiarygodny, opowiada wszystko z detalami, z których nawet jeśli się potem wycofywał, to potrafiliśmy to rozbić na atomy i potwierdzić. Sprawę zabójstwa Marcina Skotarka prokuratura podejmuje na nowo. Ale, co jest kuriozalne, dostaje ją Malbork, i ta sama prokurator, która oskarżyła Kułaczewskiego. Po dwóch czy trzech tygodniach Trojak ma możliwość widzenia się z obrońcą, który mu najprawdopodobniej mówi „szlus”. Od tego momentu jest obrót o 180 stopni. Trojak wycofuje się, twierdzi, że jest tylko świadkiem zabójstwa, a wszystko to powiedział dlatego, że policjanci go bili. I co robi pani prokurator? Konfrontuje Kułaczewskiego z Trojakiem, nie podejmuje żadnych innych czynności, po czym umarza postępowanie wobec niewykrycia sprawców, bo Kułaczewski nie popełnił przestępstwa, a Trojak się wykpił.

Jeden z więźniów, który siedział z Trojakiem w celi wspomina:

- Spał z rysunkiem pentagramu pod poduszką. Po spotkaniu z adwokatem wrócił w lepszym humorze. Adwokat zakazał mu rozmawiania z kimkolwiek o sprawie i polecił nie przyznawać się do tego zabójstwa.

Kluczowym "świadkiem" dramatu był nóż. Kiedy Trojak zabił Marcina, nóż wyrzucił do rowu. Był dość charakterystyczny, wykonany metodą chałupniczą i owinięty sznurkiem, żeby się nie rozleciał. Do tego pobrudzony drobinami wapna. Niestety, po uprawomocnieniu się wyroku na Tomasza Kułaczewskiego sąd nakazał nóż zutylizować. Dowód zbrodni pozostał więc już tylko na zdjęciach. Ileż ci policjanci z Archiwum się nagimnastykowali, żeby ten nie istniejący nóż wprowadzić z powrotem do procesu! (opiszę, opiszę).

W czerwcu 2006 Sąd Najwyższy uchyla wyrok w sprawie Tomasza Kułaczewskiego i zwalnia go z aresztu, w którym przesiedział 4 lata. Jak to mówi Paweł: - Pierwszy "zabójca" wychodzi z więzienia, a więc ty, ja i jeszcze 38 milionów obywateli płaci mu odszkodowanie w wysokości 300 tysięcy złotych.

Trojak był znany w środowisku tczewskich metalowców. Miał ksywkę "Thorgal" ze względu na długie włosy i to, że swego czasu bawił się w wikinga. Mieszkał z rodziną w parterowym domu, nad którym góruje do dziś zabytkowy wiatrak. Swego czasu pracował w tamtejszym domu kultury. Pomagał przy dziecięcym zespole (potem policja znajdzie w jego komputerze plik z pornografią dziecięcą, opatrzony tytułem "Ach te dzieci!").

Sam założył zespół o nazwie "Yemeth", która pochodzi od gry komputerowej. Jej bohater ginie i odradza się.

Yemeth, w znaczeniu arabskim, to "człowiek tysiąca śmierci".

Zbyt wielu szczegółów tej opowieści nie mogę na razie opisać, i całe napięcie zostawiam na książkę, ale powiem tylko, że jeden ze świadków rozpoznał "Thorgala" na portrecie pamięciowym (widziało go jadącego rowerem sporo osób, portret pamięciowy był wyjątkowo precyzyjny).

Ale rozpoznał go już zbyt późno. Powiedział Jackowi z Archiwum X w 2012 roku, kiedy policjanci na nowo rozpytywali, drążąc sprawę Trojaka:

- Poznałem go na koncercie "Metalmania" w Katowicach, i raz byłem na imprezie w wiatraku. Prokurator z Malborka pytała mnie tylko, czy mieszkam w Tczewie, czy mam rower i czy nim jeżdżę. Nie pokazała mi portretu pamięciowego.

Świadek był w szoku, że "taka łazja mogła zrobić coś takiego".

Raj dziecka obok domu seryjnego zabójcy, Piotra Trojaka

Czemu nikt mu wcześniej tego portretu nie pokazał? - wścieka się do dziś Paweł. - Może ktoś by się przyjrzał i powiedział: osoba z portretu to Piotr Trojak. W ten sposób by do niego doszli i drugi chłopiec miałby szansę żyć. Ale sprawa jest ordynarnie skopana od samego początku. Powinno się pokazywać ją jako model: jak nie należy prowadzić postępowań przygotowawczych, a potem ich sądzić.

Paweł świetnie zna subkulturę metalowców, sam do niej należy (poniżej koszulka, w której policjant przyszedł na nasze pierwsze spotkanie w Gdańsku). Ma wielu znajomych w Tczewie. Niewykluczone, że mógł kiedyś spotkać Trojaka. Mówi o sobie: uliczny łobuz wychowany na gdańskiej Zaspie, który rzucał kamieniami w ZOMO i chodził na ogródkowy szaber.

Paweł skończył prawo, może dlatego sprawa Trojaka do dziś szarpie mu nerwy:

- Jak czytałem jego zeznania, to mi się nóż, kurwa, w kieszeni otwierał. Nigdy się tak nie czułem po lekturze akt. A widziałem już w życiu wiele trupów, byłem na tylu sekcjach, oględzinach zwłok, a jednak widok tych akt mną wstrząsnął.

Ta sprawa to nie są dwie lecz trzy tragedie. Trzecia -Kułaczewskiego. On też jest ofiarą tych wszystkich błędów. Bardzo się cieszyłem (a byłem na ogłoszeniu wyroku dla Trojaka), że sąd przed wieloma kamerami przyznał, że ta sprawa jest porażką wymiaru sprawiedliwości.

Akta sprawy mają osiemnaście tomów. Do sprawy Trojaka(zabójstwa Sebastiana Talarka) włączono część akt zabójstwa Marcina Skotarka. Kiedy zwróciłam się do przewodniczącego gdańskiego sądu z prośbą o wgląd, odpowiedź przyszła dość szybko. Zgoda na wgląd była. Na kopiowanie - nie. Siedziałam w czytelni sądowej godzinami. Od notowania odpadała mi ręka. W końcu poddałam się i poszłam do wiceprezes SSO Marleny Kasprzyk, która podpisała się pod brakiem zgody na kopiowanie. Sekretarka nie wpuściła mnie do gabinetu.

- Proszę pani - mówię do niej - proszę przekonać panią prezes, że ja pracuję nad książką, a sprawa jest szalenie trudna, i bardzo mi zależy, żeby ją rzetelnie opisać. Zdjęcia które zrobię, będą jak dyktafon: tylko dla mnie. Będą moją pamięcią szczegółu, który tutaj jest tak ważny.

Sekretarka zniknęła za drzwiami, po chwili wróciła:

- Sędzia powiedziała, żeby pani przekazać, że była całkowicie przy zdrowych zmysłach, nie wyrażając zgody na kopiowanie akt.

Pomyślałam: sąd do dzisiaj w ten sposób się wstydzi.

Udowadnianie Piotrowi Trojakowi winy zabójstwa Marcina Skotarka (na zdjęciu powyżej, portret stoi w domu jego rodziców) trwało niemal sześć lat. Wyrok zapadł dopiero 20 stycznia 2014 roku. W całym procesie naliczyłam 156 świadków, 22 biegłych i ponad dwieście innych załączników: opinii kryminalistycznych (w tym osmologicznych), psychiatrycznych, z dziedziny medycyny sądowej, genetyki, badań chemicznych, informatyki śledczej etc.

Rodzice dzieci nie rozmawiają już z mediami. Gdyby nie policjanci, nie sądzę, żeby udało mi się wejść do ich domów.

O Marcinie opowiadał tata (mama pojechała z córką do lekarza). Powiedział m. in., że telewizja TVN przyjechała do nich po tym, jak niesłuszny więzień Tomasz Kułaczewski odzyskał wolność. Dziennikarze zapukali do drzwi, przed którymi postawili nieszczęsnego "wioskowego głupka", jak okoliczni mieszkańcy nazywali Kułaczewskiego, i w świetle kamer kazali mu ich przepraszać.

- Za co, ja się pytam?! - irytował się złamany do dziś ojciec. - Drzwi otworzyła i szybko zamknęła moja żona. Gdybym wtedy był w domu, to chyba bym ich zabił.

Matka Sebastiana nie była w stanie rozmawiać. Wysłała na spotkanie swojego męża. Bogdan Talarek ledwo wyjął z szuflady zdjęcia syna. Wielkimi dłońmi ze złością wycierał łzy. Dopiero podczas tego spotkania dowiedział się od policjantów z Archiwum X, dlaczego Trojaka przechodzącego podczas wizji lokalnej pod jego domem zobaczył dopiero w telewizji.

Ale to już książkowa historia.

c.d.n.

1798 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page