top of page

Szuflada Różewicza


Kiedy myślę "Wrocław", myślę: moja osobowość. Moje dzieciństwo, marzenia, miłości i rozczarowania. Moje groby.

Myślę słodko i gorzko. Myślę też we wszystkich odcieniach szarości.

Myślę: to miasto, które mnie stworzyło, nigdy tak naprawdę nie pozwoliło mi odejść. Nigdy nie uległo transfuzji. Może dlatego notesik z Franzem Kafką na okładce, fraszki nieprzystojne Jana Kochanowskiego, nabój do pistoletu, bilety do kina, zdjęcie Claudii Cardinale czy małą książeczkę z najlepszymi dowcipami o blondynkach przekładałam wstrzymując oddech. Złapałam się na tym i było mi nawet trochę wstyd.

Tego lata mój wieloletni, serdeczny kolega z dawnej redakcji Julek Woźny oprowadzał mnie po powstającym we Wrocławiu Centrum Historii „Zajezdnia” (otwarcie już jutro, 16 września). I zaprowadził mnie też do szuflady biurka Tadeusza Różewicza. Jej zawartość przekazała Zajezdni rodzina autora „Matka odchodzi”.

Różewicz jest jednym z niewielu moich ukochanych poetów. Bo ulubionych mam więcej. W ogóle kocham poezję i czytanie poezji niejednokrotnie pomagało mi i pomaga do dziś w pisaniu. Bywało, że będąc licealistką podchodziłam pod dom Różewicza przy Januszowickiej na wrocławskich Krzykach i wpatrywałam się w jego okna. Lubiłam tam przychodzić. Mieszkał w starej, poniemieckiej kamienicy i chodził na spacery do pobliskiego Parku Południowego.

Pod tą kamienicą zawsze przypominał mi się ten fragment jego biografii, kiedy to poeta nie zdał do Liceum Pedagogicznego... ze śpiewu.

Całymi latami na akademiach, jeszcze w szkole podstawowej, recytowałam jego wiersze. Ocalałem, prowadzony na rzeź. To nie były łatwe wiersze dla nastolatki, ale nauczyły mnie wrażliwości i pokazały różne oblicza cierpienia. Może tylko trochę za wcześnie zaczęłam czytać „Dymy nad Birkenau” Seweryny Szmaglewskiej (polecam bardzo, bo to książka już dawno zapomniana, ale nie pozwalajcie jej czytać dzieciom; za długo, a nawet na całe życie, zostaje w głowie).

Różewicz, związany z Wrocławiem od 1968 roku, stał się symbolem tego miasta. I przykładem, że nagród wcale nie dostają najlepsi tak, jak Różewicz nigdy nie dostał Nobla. Pochylałam się więc nad rzeczami z jego szuflady z jakimś takim uwielbieniem. Miał poczucie humoru i lubił trzymać zagubione drewienka czy kamyki. Farbki akwarelowe, lilijkę z harcerskiej czapki. Mały chłopiec.

Heinz Winfried Sabais, pisarz, poeta i – niegdyś – burmistrz miasta Darmstadt w wierszu „Wrocławski list” napisał:

„Drogi Tadeuszu Różewiczu, mieszka pan we Wrocławiu, ja urodziłem się w Breslau. (…) Jesteśmy Cives Wratislavienses, Bóg tak chciał. Miasto włączyło nas obu do swojej historii"

Julek Woźny pokazał mi powstającą Zajezdnię. Upał był jak cholera, a my łaziliśmy pomiędzy murarzami, oglądając zaczątek tego, co już jutro zostanie odsłonięte w całości. Zajezdnia będzie miejscem, które opowiada historię powojennego Wrocławia nie bez spojrzenia w przeszłość. Powstała m.in. w oparciu o pamiątki i materiały dostarczone muzeum przez samych mieszkańców. W jednym z pomieszczeń stoi na przykład bydlęcy wagon, jeden z tych, które wiozły do powojennego Wrocławia przyszłych osadników.

W innym – fragment TIR-a, który w latach 80. przyjechał do Wrocławia z darami.

O – a tu – pokazał mi Julek – powstanie kiosk z epoki PRL-u.

Zajezdnia ma swoją poniemiecką historię. Zresztą Wrocław posiada najstarszy system tramwajów elektrycznych w Polsce. Zajezdnia powstała przy Gräbschener Strasse (dzisiejsza Grabiszyńska) w 1892 roku. Zbudowała ją spółka Elektrische Strassenbahn Breslau, a pierwszy na terenie obecnej Polski tramwaj elektryczny pojechał rok później. Po II wojnie światowej tabor i cała dzielnica były potwornie zniszczone, ale już 22 lipca 1945 roku tramwaje ruszyły. Zajezdnia zaczęła też przytulać pod dach autobusy (nazywane "ogórkami").

W muzeum zobaczycie też malowidło zomowca – artysty, które to zostało znalezione w dawnych koszarach ZOMO przy ul. Księcia Witolda. Pamiątkę przekazała Komenda Wojewódzka Policji we Wrocławiu. Funkcjonariusz namalował towarzyszy pod bronią w ąturażu milicyjnych „suk” i polewaczek. Tu jeszcze oklejone folią.

Będzie historia obrazkowa, mówiona i pisana. Zajezdnia brała przykład z Muzeum Powstania Warszawskiego. Jeśli lubicie MPW (a ja lubię bardzo), to Zajezdnia wam się spodoba. Jutro możecie ekspozycję obejrzeć za free.

Z Julkiem pracowaliśmy razem w dziale kultury Wieczoru Wrocławia. Jak już wszystko mi pokazał zapytał: - A pamiętasz, jak kiedyś dałem ci zaproszenie na spektakl do teatru i Alina Sachanbińska (znana wówczas wrocławska dziennikarka) obraziła się na mnie o to na strasznie długi czas?

No pewnie, że pamiętam. Do mnie też się nie odzywała długo, nadąsana, starsza pani, bo przecież tylko jej wolno było chodzić na premiery. Nikomu innemu.

Czas zatoczył koło i zatoczy pewnie jeszcze niejedno. Jak będziecie we Wrocławiu to wpadnijcie na Grabiszyńską. Tam we wspomnieniach będą żyli ci, których już nie ma, a za jakiś czas ci, którzy dopiero nadejdą.

Jak to pisał Różewicz:

"Ten szelest

przesypywanie się życia

ze świata pełnego rzeczy

do śmierci

to przeze mnie

jak przez dziurę

w rzeczywistości

przeciska się ten świat

na tamten świat".


188 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Ten obcy

Dom Lalki

bottom of page