top of page

Lewy Liebeskind


Kilka dni temu nasz najlepszy towar eksportowy, Robert Lewandowski, kupił mieszkanie w "żaglu" Liebeskinda przy Złotej 44 w Warszawie. A kupił, bo ma tam, jak mówi, siłownię i dobre warunki do fitnessu (to też chyba z myślą o swojej żonie, Ani).

Piłkarz w końcu wybitny, zawzięty na sukces. Na fali. I bogaty. Zapłacił za mieszkanko jakieś trzy miliony.

Lepszej międzynarodowej reklamy wieżowiec nie mógł sobie wymyślić. Tymczasem to dość spektakularne wymazywanie historii brzydkiego skądinąd apartamentowca, uchodzącego za najwyższy budynek mieszkalny w UE (192 metry), a który - że tak przypomnę - faktycznie jest "lewy".

Pamiętam rok 2010, kiedy o "żagiel" toczyła się w Warszawie batalia. Nim dla Dużego Formatu powstał mój reportaż "Ruch oporu z czwartej klatki", który stał się jednym z materiałów włączonych po kilku latach do książki "Życie to za mało", miesiącami próbowałam dotrzeć do ludzi, którzy się przeciwko tej budowie zbuntowali.

Współpracowałam wtedy z gazetami jako freelancer (los mnie znów odnalazł) i napisałam do Mariusza Szczygła, wówczas szefa Deefu. Był 27 lipca 2010 roku:

"Mariuszu, Chciałabym napisać reportaż o ludziach, którzy zatrzymali Libeskinda. Bardzo ciekawe, bo przecież o tej Złotej 44 i zatrzymaniu budowy wiele się powiedziało, ale nikt nie ma pojęcia, kim są ludzie, którzy poszli na walkę z Goliatem. Mnie zainteresowało jedno zdanie z wielu przeczytanych informacji: "swoich klientów (adwokat) przedstawia jako starszych i przestraszonych". Czyżby Liebeskind nie spodobał się kilku staruszkom? Oczywiście Orco (deweloper) boleje, że firma traci dziennie 45 tys. zlotych za to, że budowa utknęła. A zatrzymało ją siedem osób".

Wokół tematu zaczęłam chodzić już dużo wcześniej. Nie był to dobry moment, bo 10 kwietnia w Smoleńsku spadł prezydencki samolot, co rozsadziło Polskę od środka. I przez wiele miesięcy wszystko, co działo się potem, schodziło w mediach na dalszy plan.

Daniel Liebeskind, światowej sławy architekt, zdążył jednak na początku kwietnia wysłać list do prezydent Warszawy, Hanny Gronkiewicz - Waltz. Napisał go w reakcji na opieszałe tempo powstawania "żagla":

"Wznowienie i dokończenie budowy wieżowca Złota 44 blokują procedury prawne, które odstraszają i zniechęcają inwestorów z całego świata. Pani prezydent, proszę, by spróbowała pani pomóc przyspieszyć ich rozstrzygnięcie".

Gazeta Wyborcza donosiła wówczas: "W liście do pani prezydent architekt zapewnia, że nie projektował Złotej 44 w próżni, że kształt budynku nawiązuje do skrzydła orła z herbu Polski i że stanowi przeciwwagę dla stalinowskiego Pałacu Kultury. Przekonuje, że wieżowiec może być jednym z symboli Warszawy jako miasta otwartego na inwestycje najwyższej jakości".

Dwa lata wcześniej HGW z kolei napisała Liebeskindowi przedmowę do jego autobiografii "Przełom. Przygody w życiu i architekturze". Takie tam uprzejmości.

11 czerwca, kiedy opadł nieco kurz smoleński, napisałam więc do Daniela Liebeskinda:

"Witam Pana serdecznie, Nazywam się Iza Michalewicz i przygotowuję materiał dla tygodnika reporterów - Dużęgo Formatu Gazety Wyborczej. Reportaż mój będzie dotyczył sprawy budowy wieżowca Pana projektu przy Złotej 44 w Warszawie. W związku z tym, że budowa ta wzbudza wiele emocji, i o tych emocjach będę pisała, chciałabym zadać Panu kilka pytań. Wiem, że jest Pan wyłącznie architektem tego budynku, natomiast wszelkie inne sprawy leżą w gestii firmy Orco. Niemniej jednak ze względu na Pana zaangażowanie osobiste w sprawę (list do prezydent miasta - Hanny Gronkiewicz - Waltz) oraz to, że nie chciałabym mieszać się w interesy wielkich koncernów, decyzje polityków etc. lecz raczej przyjrzeć się po prostu ludziom, zwracam się właśnie do Pana. Mam nadzieję, że mój mail dotrze i że znajdziemy możliwość kontaktu w tej sprawie".

Trochę się dzisiaj z siebie śmieję, bo za chwilę minie sześć lat, a odpowiedź nie nadeszła.

Wracając do zbuntowanych staruszków. Nie było łatwo do nich dotrzeć. Po którejś z rzędu rozmowie z ich adwokatką pisałam do Mariusza:

"No niestety, na razie porażka. Wśród siedmiu staruszków jest - uwaga - sześć kobiet i jeden męski rodzynek. Dwie kobiety są teraz na operacji, jedna na zaćmę, będzie mogła rozmawiać dopiero po miesiącu. Wymogłam na adwokatce, że zadzwonię za tydzień (żeby się za bardzo nie narzucać) i zapytam, czy pozostali by się ze mną nie spotkali. Bo nie powiedzieli nie, wiec kuję żelazo póki gorące. Czyli na razie zawieszam sprawę na kołku i kontynuuję inną, równie ciekawą".

Był 28.08.2010, koniec wakacji. A ja wciąż stałam w miejscu. I stałam tak do października:

"Można powiedzieć, że jest niewielki postęp w temacie staruszków (wciąż mejluję Mariuszowi). Otóż posuwam się powoli do przodu jeśli chodzi o Liebeskinda. Udało mi się porozmawiać i uzyskać życzliwość jednej ze staruszek, we wtorek dowiem się, czy i reszta się ze mną spotka. Sprawa jest bardzo trudna, bo właśnie niemiecka TV (co odraportowała GW) puściła reportaż, w którym postawiono nacisk na napis na rozgrzebanej budowli - "Jude raus" (nawiazując pewnie do pochodzenia architekta). Niemcy wysnuli wniosek, że to pewnie chodzi o polski antysemityzm. Poza tym - jednocześnie - firma Orco żąda zwrotu 5 mln złotych, jakie wypłaciła wspólnocie tego bloku, który zabudowała (ta siódemka staruszków to członkowie wspólnoty, co to się z niej wyłamali) w zamian za uciszenie szumu. Bo jak się okazało warunkiem było to, że wspólnota wyciszy siedmiu niepokornych, wszyscy wezmą kasę i będzie ok. Ale wszyscy wzięli poza tą siódemką, nic nie ucichło, więc Orco każe sobie te miliony teraz oddać".

Mariusz, rzecz jasna zainteresowany tematem, odpowiada mi wspierająco, wciąż czekając na tekst.

W tamtym czasie swojego bloga prowadzi Jean François Ott, prezes Orco Property Group z Luksemburga (budujący wieżowiec).

Czytam z wypiekami:

"W związku ze skargą siedmiu osób nastawionych wrogo do projektu budowa na Złotej została wstrzymana. (...) Dotarła do mnie wieść, że spółka Creative Banking Services ogłosiła chęć zakupu wieżowca w jego obecnym stanie. Potwierdziła nawet, że kwestia pozwolenia nie jest problemem, ponieważ mają zamiar skontaktować się z siedmioma osobami, które złożyły skargę, i dojść z nimi do porozumienia (...) Czy siedmiu protestujących to naprawdę dzielni obywatele miasta walczący o lepszą jakość życia, ponieważ wieżowiec powstaje tuż obok ich domu? Czy też ulegli oni manipulacji konkurencji Orco, w której interesie leży, by sprawa sądowa zakończyła się niepowodzeniem, co pozwoli jej na zgarnięcie wieżowca za drobną kwotę? (...) Kto płaci za tych siedmiu skarżących. Odpowiedź na to pytanie byłaby bardzo ciekawa, mogłaby też wyjaśnić prawdziwe zamiary tych osób ".

22.10.2010 piszę do Mariusza kolejny elaborat:

"Umówiłam się na rozmowę we wtorek, 26 października, na godz. 13. Ciągnęło się to od wakacji, ale myślę, że ta rozmowa to będzie świetny materiał (tak mówi mi mój nos). O ile pani Teresa dopuści mnie oficjalnie do tego, o czym opowiadała mi podczas wielu naszych rozmów telefonicznych: Kobieta w PRL-u była projektantką mody, podczas wojny walczyła w powstaniu. Pozostałe to też kombatantki, ale mają inny trochę stosunek do rzeczywistości. Moja rozmówczyni - pani Teresa, mówi, że nie walczyla po to, żeby za ileś tam lat należały jej się jakieś splendory. Robiła tak dlatego, że uważała to za ważne i konieczne. Inne kobiety mają bardziej roszczeniowe stanowisko w życiu: są kombatantkami, należy im sie to i to. I jedna i pozostałe mają rację, ale to pani Teresa jest lokomotywą tego liebeskindowskiego oporu. Bo uważa, że nie po to przeżyła wojnę, żeby teraz poddać się jakiemuś bogatemu koncernowi. Poza tym sam nie chciałbyś chyba mieszkać z garażem przed nosem (na który to ma obecnie widok z okna)".

O blogu dewelopera na wszelki wypadek Mariuszowi nie pisałam.

A ten rozwijał się coraz ciekawiej:

„Jaki jest ich cel? Dobrze byłoby wiedzieć, ponieważ sprawa dotyczy straty milionów euro (...). Ich nielegalnym celem, jak sądzę, jest uzyskanie możliwie największego odszkodowania od Orco. Innymi słowy: zarabiać pieniądze nie robiąc nic, z wyjątkiem złożenia skargi do sądu. I naprawdę nie chcę, by Orco nadal traciło czas i pieniądze z powodu tych 7 osób, które pozostają w cieniu, czekając na coś, co trafi do ich kieszeni. Ich szantaż powinien zostać ukrucony przez sąd tak, by budowa Złotej 44 mogła być wznowiona jak najszybciej. Opóźnienie budowy wieżowca na Złotej kosztuje Orco codziennie 10 tys. euro, ale dla polskiej gospodarki będzie jeszcze większym obciążeniem (...). Projekt takiej skali to tysiąc miejsc pracy, 20 milionów euro VAT-u, miliony na podatki lokalne, a co więcej, może to być w oczach zagranicznych inwestorów niezatarta plama na reputacji kraju”. (pisownia oryginalna).

Ja do Mariusza (Mariusz, naprawdę to wytrzymałeś?):

"Jest w tej sprawie wiele wątków, muszę porozmawiać o budowie, o ich żalach, o antysemityzmie, jaki zasugerowała im niemiecka telewizja, o tym, jak widzą dzisiejszą rzeczywistość, i czy im się projekt budynku podoba, o życiu rzecz jasna i o jeszcze wielu innych. Mam na to na razie pierwsze dwie godziny, umowię się, mam nadzieję, jeszcze raz".

Czytam wtedy trochę o filozofii projektów Liebeskinda.

Bo on tworzy z emocji, z buntu, z wyobraźni.

To człowiek, któremu Holokaust wytatuował linię życia.

"Obojętność nie jest zaletą (mówi architekt), a neutralność nie stanowi wartości. Nie widzę na świecie miejsca dla obojętnych, prostokątnych budynków, bo świat nie bogaci się przez obojętność i neutralność, a poprzez pasję, miłość i wiarę".

Piszę do Mariusza ostatni raport. Że w końcu oswoiłam przyszłą bohaterkę reportażu. Jest 28.10.2010 roku:

"Idę dziś o 11 na spotkanie ze staruszką od Liebeskinda. Przesunęła je z wtorku. Po trzech miesiącach rozmów telefonicznych w końcu się zgodziła. Nie wiem, co z tego wyjdzie, ale tak jak Ci napisałam, myślę, że to będzie dobry temat".

Reportaż powstał. Teresa Wachowiak, wnuczka Oskara Hartwiga (tak, tego fabrykanta z Pragi!), miała wówczas 81 lat i w żadnym wypadku nie chciała zostać staruszką (to jedna z niewielu jej ingerencji w reportaż: proszę napisać: "starsza pani").

Swoją walkę nazwała "bitwą o godną starość".

No bo dla kogo, poza nią, mogło być ważne, że niedaleko domu ma swoją kombatancką przychodnię, aptekę, stomatologa, teatr i filharmonię?

Na pewno nie dla władz Warszawy. Hanna Gronkiewicz - Waltz nigdy nie odpisała jej na list.

Pani Teresa mówiła: "Mieszkamy tu wszyscy od 1963 roku. Najstarsza z nas, protestujących, skończyła 89 lat i kiedyś była dentystką. Kolejna, lat 85, po Akademii Sztuk Pięknych, długo pracowała w muzeach. Jest też emerytowana pracownik ministerstwa. I nauczycielka, w wieku starszym, wciąż jeszcze pracuje. Protestuje z nami także jeden pan, lat około 86. Całe życie był architektem. Strasznie wkurzony. Ja ich wszystkich pocieszam i nie pozwalam się poddać".

A pocieszała ich przecież tamta Tereska, mała dziewczynka, jadąca w czasie okupacji Mostem Kierbedzia:

"Wracam tramwajem ze szkoły. Nagle wpada chłopiec, czepia się poręczy. Przedziera przez tłum. Ucieka. Za nim Niemcy. W końcu wyskakuje, ale jakoś tak nieszczęśliwie, że uderza głową o przęsła mostu. Mózg rozpryskuje się na mnie ciężkimi kroplami".

Kto by pomyślał, że to jej niezwykłe życie na stare lata zakłóci jakiś tam wieżowiec?

Lewandowski, twarz telefonów Huawei, sieci T - Mobile (gdzie w reklamie koszmarnie udaje, że śpiewa), Coca - Coli, Vistuli, szamponu Head and Shoulders ("Na barkach kapitana spoczywa wiele. Nie tylko łupież"), piwa Paulaner, marki Gillette. Wielbiciel mercedesa A45 AMG. Lubię chłopaka, choć nigdy nie interesował się krzywdą ludzi, którzy w cieniu jego apartamentu dożywają starości.

W końcu świat Lewego to make it possible.

Reportaż o tym, jak ruch oporu walczył z Liebeskindem: http://wyborcza.pl/duzyformat/1,127291,8942063,Ruch_oporu_z_czwartej_klatki.html

Ps. Na zdjęciu ja, tamtego 10 kwietnia, w dniu dziesiątych urodzin mojego syna, Gabriela, na Krakowskim Przedmieściu.

Gabryś pisał wtedy konkurs ortograficzny. Wszyscy my, rodzice, staliśmy pod szkołą, czekając na swoje dzieci. Była 9 rano.

Potem każdy z nas zaczął rozpadać się na swój sposób.

I tak pękniętą Polskę mamy do dziś.

153 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page